Rytuał 1 – Leje Deszcz
Budzimy się parę minut po 6. Po paru dniach mało kto nastawia już budzik. Każdy ma już wbudowany rytm dnia. Zresztą żyjemy wszyscy w wielkim, polowym namiocie. Nie obudzisz się sam, obudzi cię kolega z dolnej pryczy. Albo Perry ze swoim wspaniałym okrzykiem szalonego koguta. Otwierasz oczy, szczoteczka, pasta, leki. Niektórzy rano trenują, co sprowadza się głównie do narzekania, że znowu nie udało się wstać wcześniej pobiegać. Zmiana garderoby na roboczą i do wodopoju. Na śniadanie każdemu przysługuje:
- 4 kromki podłego chleba tostowego. Takie maciupkie, jak dla byka kotlecik. Potem dostaliśmy większy chleb, ale tylko 2 kromki
- 1 jajko. W czasach największej prosperity (od 13 lipca) jajka były 2.
- Owoc. Zazwyczaj jabłko, czasami banan. Na ogół o owoc trzeba walczyć z kilkoma osami.
- Płatki owsiane, masło orzechowe, mleko w proszku i miód nieobarczone limitami ilościowymi.
- Dżem. Zasługuje na osobny punkt, gdyż był to najgorszy dżem na świecie.
- Kawa i herbata.
Niesamowite ile różnych potraw można przygotować mając tak ubogą listę składników. Było wszystko od gotowanych jajek po ekskluzywne omlety. U mnie zazwyczaj na talerzu lądowały tosty francuskie albo owsianka z masłem orzechowym. Magda Gessler była, mówiła, że nawet we Wronkach jej tak dobrze nie karmili. A łatwo nie było. Gaz oszczędzaliśmy na wyjątkowo deszczowe dni, zazwyczaj pichciło się nad ogniskiem.
Rytuał 2 – powoli się przejaśnia, wiatr rozwiewa mgły
7:10. Dzwonek. 7:15. Idziemy zbudować szkołę.
Rytuał 3 – pierwszy promień słońca, nie przestaje padać
27 czerwca – Zabiorę Cię właśnie tam. Transport cegieł.
29 czerwca – Już posmarowałem Tobą chleb. Murowanie ścian.
4 lipca – I wanna be a sledgehammer. Odgruzowywanie ruin starej szkoły.
5 lipca – Tyle słońca w całym mieście. Praca przy betoniarce.
7 lipca – Trójkąty i kwadraty. Gniemy stal na zbrojenia.
11 lipca – Bring on your wrecking ball! (nie, to nie Miley Cyrus). Wyburzamy budynek.
13 lipca – Working on a highway. Droga się zepsuła.
18 lipca – Blaszane pudełko. Budujemy Wielki Mur Nepalski z gabionów.
26 lipca – A droga długa jest. Droga się zepsuła. Szczerze mówiąc psuła się co 2 dni.
27 lipca – Stairway to heaven. Powstaje rusztowanie.
29 lipca – Pędzą konie po betonie. Wylewamy pierwsze piętro.
Rytuał 4 – chmury nagle znikają
11:30. We wszystkich korporacjach na świecie ludzie właśnie wstają od komputerów i udają się na lanczbrejk. My nie jesteśmy gorsi, więc idziemy do blaszanej budy, gdzie Ram Kriszna przygotował już dla nas dhal bat. Blaszana buda jest przy okazji jego domem, jedynym w wiosce sklepem i najlepszą tancbudą w okolicy.
Rytuał 5 – temperatura przekracza 30 stopni
Jeśli chodzi o rurki z kremem godne uwagi są tylko dwa miejsca na świecie. Sklepik Ram Kriszny i taka czerwona budka na starym placu Grunwaldzkim we Wrocławiu. Według mnie to pierwsze ma znaczącą przewagę. Po pierwsze nadal istnieje, po drugie rurki kosztują 10 rupii (40 groszy). No i sprzedają “na krechę”.
Rytuał 6 – upał
Druga zmiana trwa od 13:00 do 16:30. Najważniejsza w pracy jest oczywiście przerwa. Odkładasz łopatę, kilof, młot pneumatyczny, zdejmujesz rękawice i siadasz. Siada się na: hałdach ziemi, krzesłach, wiadrach, taczkach, paletach, na koleżankach z Hiszpanii, na wielkim kamolu, w łyżce koparki, na worku z cementem, rusztowaniu, w beczce z wodą (budowlane jacuzzi). Można też zrobić słowiański przykuc i zapłakać nad tym, że już od 2 miesięcy nie widziałeś porządnego blokowiska. Ocierając łzy wyjmujesz z kieszeni papierosa.
Rytuał 7 – wilgotność 95%
Papierosy marki Pilot. Na opakowaniu sugestywne zdjęcie płucków prawdziwego palacza. Jeszcze bardziej sugestywna jest cena. W przeliczeniu około 2 PLN. Przykładasz zapalniczkę i wtedy dostajesz ostatnie ostrzeżenie. Widzieliście kiedyś jak startuje 30-letni silnik Diesla? Myśmy taki mieli w betoniarce. Odpalasz i pół budowy tonie w białym dymie. Ty pogrążasz się w spokojnej medytacji, bo przecież i tak nic nie widzisz. Czujesz jak tajemna energia Ziemi przenika całe ciało. Twój umysł wędruje w siwych oparach. Wędrówka jest ciężka, umysł coraz bardziej się buja. Okazuje się, że podobieństw między Pilotami a zardzewiałą betoniarką jest całkiem dużo i nie kończą się one wraz z odłożeniem zapalniczki.
Rytuał 8 – Słońce zachodzi za chmury
Fajrant. Idziesz pod prysznic i zastanawiasz się czy na pewno jedno wiadro wody wystarczy. Każdy jest ubrudzony czym innym. Skały, błoto, stal, więcej błota, cement, ocet, jajko (nie pytajcie), żwir, pył z cegieł, ślina kozy (naprawdę nie pytajcie).
RYTUAŁ 9 – Robi się chłodniej
Około 17 jest rada plemienia. Na scenę wychodzi wódz i przemawia. Wódz ma donośny ryk, wielką grzywę i ogólnie wygląda trochę jak lew(tylko jak akurat rozpuści i umyje włosy). Na imię ma Martina i pochodzi z Włoch. Dzielimy zadania na następny dzień, wymachujemy maczugami i robimy te wszystkie rzeczy, które każdy porządny jaskiniowiec robi podczas narad.
Rytuał 10 – zmierzch
Największy problem z teorią kontinuum czasoprzestrzennego jest taki, że czasami twoje jedzenie znajduje się daleko od ciebie. Nas od obiadu dzieliło 20 minut ostrego podejścia na szczyt góry. Zazwyczaj wyruszaliśmy około 18. Zanim podano do stołu każdy brał szklaneczkę roxy (nepalski bimber), siadaliśmy pod świętym drzewem i patrzyliśmy na ginące gdzieś wśród zmierzchu tarasy ryżowe. Wszelkie skojarzenia z Avatarem w pełni uzasadnione.
Rytuał 11 – zaczyna się monsun
Siedzimy razem przy ognisku, przy gitarze, przy wódce, przy niedziałającej lampce we wspólnym. Jak wielka rodzina, bynajmniej nie patalogiczna. Mamy wszystko, co powinna posiadać każda podstawowa komórka społeczna. Dom z ogrodem? Jest, biały namiot i dżungla z małpami. Praca? Jest, machanie łopatą. Łazienka? Jest, dziura w ziemi i wiadro wody. Edukacja? Jest, lekcje nepalskiego i jogi. Nawet psa mamy.
Siedzimy razem przy ognisku. Zbliża się 22, a światła kolejnych czołówek powoli giną w namiocie. Jutro zaczniemy od początku.