Biorąc od drzwi swój początek,
Droga bieży wciąż przed siebie;
Hen, rozwinął się jej wątek,
Czas więc teraz i na ciebie!
Początków tej drogi było co najmniej kilka.
1
Początek pierwszy wydarzył się, gdy poszedłem do kibla i zostałem patriotą. Wstyd oczywiście czułem, bo do najwyższych wartości powinno dochodzić się w zupełnie innych okolicznościach, ale los zesłał mi kibel. Był to na dodatek kibel bieszczadzki, zwykły, śmierdzący wychodek przy górskiej chacie. Zbity z drewna, dach kryty blachą, niebieska farba odłazi tu i ówdzie. Tylko, że miał troje drzwi zamiast jednych. Każde w innym kolorze, cudnie to wyglądało. Wszedłem w pierwsze, opatrzone napisem: Męski. Drugie drzwi: Damski. Na trzecich ktoś przybił cienką deszczułkę z napisem: Teleporter.
Jakbym prądem dostał. Później już zawsze tropiłem ten rodzaj piękna. Piękna karłowatego, nieudolnego, piękna na przekór temu, że się jest brzydkim wychodkiem. O ileż trudniej, przecież, jest być pięknym wychodkiem niż piękna katedrą. Wydaje mi się, że w moim postrzeganiu świata powstały wtedy jakieś nowe ścieżki, jakieś nowe połączenia między estetycznymi synapsami. Brzydkie zaczęło oznaczać Ciekawe, a słowo Absurdalne zlało się ze słowem Piękne. Od tamtej pory potrafię przejść obojętnie obok wszystkich zabytków Wiecznego Miasta Rzymu, a pochylonej do samej ziemi wiejskiej chaty w Beskidzie Niskim minąć bez emocji nie umiem.
2
Początek drugi jest banalny i polega na tym, że nigdy nie byłem w Wieliczce. To znaczy byłem, ale byłem wtedy zbyt mała istotą, żeby zaliczać ten przypadkowy przebłysk pamięci do własnego życia. No i odezwał się głos poety: Cudze chwalicie, swego nie znacie. Wziąłem mapę i okazało się, że takich Wieliczek są dziesiątki. Że nie znam własnego kraju.
3
Początek trzeci, to wtedy, gdy ona poszła się kąpać. Kapała się zdecydowanie za długo, więc wysunąłem się na balkon i patrzyłem jak się życie w dole przesuwa. To nie było ani polskie życie, ani polski balkon, ale przesuwające się w dole życie jest tak samo fascynujące w każdym miejscu na ziemi.
Jestem nalogowcem. Jeśli mam coś w zasięgu ręki, nie umiem się powstrzymać. Solone orzeszki podjadam jeszcze długo po tym, jak przestaną mi smakować. Jak zaczynam coś robić, to musi od razu być na całość. Muszę tym żyć, zamęczyć się tym. I Polską na tym balkonie też się postanowiłem zamęczyć.
Wymyśliłem sobie wyprawę totalną. Widziałem jak zjeżdżam cały kraj. Wzdłuż, wszerz, wskroś. I jeszcze raz dla pewności. Marzyłem, że rozmawiam z każdym napotkanym człowiekiem, zaglądam do każdej chaty. A co tam, zaglądanie, w każdej musiałbym przecież choć kilka dni pomieszkać, wczuć się w rolę. Gdybym mógł, śledziłbym wszystkich ludzi. Zbudowałbym ogromny bank danych i trzymał tam wykradzione życiorysy, historie, wspomnienia. Serwery dla bezpieczeństwa postawiłbym gdzieś na platformie wiertniczej pośrodku oceanu. Wtedy nie musiałbym jeździć. Stałbym na balkonie i patrzył jak życie się przesuwa. I nie brakowałoby mi czasu.
Po paru minutach usłyszałem, że życie w pokoju za moimi plecami też się przesuwa, szamocze i szuka czegoś w plecaku. Wróciłem i oznajmiłem, że za rok jadę na dwa miesiące w Polskę rowerem.
Od drzwi do drzwi
#Oddrzwidodrzwi ruszyło. Wyjechałem wczoraj, 4 lipca 2017, tak jak obiecałem ponad rok temu. Wybrałem jeden adres. Ta ulica i ten numer występują w Polsce ponad dwa tysiące razy. Wyjechałem wczoraj, a już wiem, że 2 miesiące to za mało.