Jak ktoś ma dobrą pamięć, to nazywamy ją (tę pamięć) fotograficzną. Nie ma w tym ani krzty sensu.
Jakby to jeszcze była pamięć filmowa, to może. Ale fotograficzna? Cóż my zapamiętujemy z tej fotografii, tak naprawdę? Urywki, ułamki rzeczywistości. Zdjęcie robi się 1/200 sekundy. To w pochmurny dzień. Przy pełnym słońcu 1/2000. Wszystko pozostałe nam umyka, ląduje w koszu. Dziękuję za taką pamięć.
A jednak Tbilisi zapamiętałem dzięki zdjęciom. Nie pomogły przewodniki, zabytki, opowieści. Nawet książki nie dały rady. Tylko ze zdjęć byłem w stanie poskładać sobie duszę tego miasta. Dziwne, bo na tych zdjęciach nic wcale nie ma. Zwykłe życie jakieś, nie to co w przewodnikach.
W przewodnikach są katedry, są pomniki i muzea. A tutaj? Co ja z tego Tbilisi pamiętam? Nazwałbym to Życiem, bo brzmi dumnie. Przykrywa to, że dla mnie miasto tworzą jakieś błahostki. Wiecie z czego to wielkie Życie się składa? Proszę bardzo. Oto, co tworzy mój fotoreportaż z Tbilisi. Zapyziałe targi. Osiedle kantorów przy stacji metra. Pranie rozwieszone wprost na ulicy. Piekarnię w odrapanej piwnicy, ale za to z szyldem w trzech językach. Nocne powroty z baru.
Ludzi też pamiętam. Zakapiora przy barze. Jakąś pomarszczoną babę nad straganem z pomidorami. Żebraka. Zbuntowaną młodzież i facetów z papierosem przyrośniętym do ust. Kobiety z reklamówkami, mężczyzn nad partią kości. I babuszkę w przejściu podziemnym. Ją pamiętam najbardziej.
O, i kontrasty pamiętam. W fotografii kontrasty są ważne. Pamiętam więc, co następuje. Rudery po drugiej stronie ultranowoczesnego Mostu Pokoju. Napisy Nike i Ronaldo na odrapanym murze. I kolorowy basenik ogrodowy w samym środku osiedla pustostanów.
Z nieznanych mi powodów pamiętam to wszystko lepiej, niż tę katedrę, co ma prawie 100 metrów wysokości.
Gdybyście planowali wizytę w stolicy Gruzji, polecam mój Przewodnik po Tbilisi. Znajdziecie tam dużo praktycznych wskazówek.