Świt żywych trupów
Tak można by podsumować początek wycieczki. Jakoś tak się złożyło, że dzień wcześniej nikt z nas nie spał dłużej niż 3 godziny. W Koblencji udaje nam się zmienić pociąg bez otwierania oczu. Budzę się dopiero w okolicach 230 schodka prowadzącego na wieżę katedry w Kolonii. Schodków jest za dużo, pada deszcz, wszystko wydaje się szarobure i nawet widokiem ze szczytu można się cieszyć tylko przez taką złośliwą, metalową kratkę, która jest akurat na tyle wąska, żeby nie dało się przecisnąć aparatu. Niestety trzeba przyznać, że nie jest najlepiej. A tak poza tym to katedra w Ulm jest wyższa od kolońskiej. I ładniejsza.
Wszędzie pachnie czekolada
Nie można więc wyobrazić sobie lepszej chwili na zwiedzanie muzeum czekolady. To w Kolonii śmiało mogę polecić każdemu. Nie żeby mnie jakoś fascynowała czekolada albo bycie grubym. Po prostu to jest jedno z tych muzeów, gdzie wszystko można zbadać, pomacać i sprawdzić czy na pewno działa i co się stanie jak nacisnę ten duży, czerwony przycisk. Staramy się niczego nie przegapić, zaglądamy w każdy kąt, a miejsce z fontanną czekolady odwiedzamy nawet 5 razy. Poza całym procesem produkcyjnym sporo miejsca poświęcone jest reklamie i wizerunkowi czekolady w historii. Nie żeby była to najważniejsza gałąź wiedzy, ale te wszystkie stare opakowania po słodyczach mają w sobie niewytłumaczalny urok.
Pod koniec wizyty w muzeum biednego turystę kieruje się do sklepu. Tutaj zaznaczę, że podtytuł należy potraktować dosłownie. W całym muzeum dominuje kuszący, czekoladowy aromat, więc po całym zwiedzaniu biedny turysta nie marzy już o niczym innym jak tylko o pysznym czekoladowym torciku w polewie czekoladowej z dodatkiem lodów czekoladowych (co najmniej dwóch gałek). My podeszliśmy do sprawy z rozsądkiem, ale pani przede mną nakupiła czekolady za ponad 50 euro.
Żegnaj Kolonio
Zaopatrzeni w niezbędne kalorie ruszamy z powrotem w stronę dworca. Powolnym spacerem przez centrum miasta opuszczamy Kolonię. A dokąd dalej? O tym w następnym wpisie, ale na pewno zrobi się bardziej wielkomiejsko.
P.S. Mała ciekawostka. Czy wiesz,że Milka nie od zawsze jest związana z przesympatyczną fioletową mućką? Do 1936 reklamował ją prawie równie sympatyczny (i nieco bardziej przydatny, bo kiedyś uratował w Alpach 40 ludzi) bernardyn imieniem “Barry”.