Czołówka Rockland 52 LM
Nigdy nie rozumiałem przeładowanych funkcjami czołówek. Nie brakowało mi 16 trybów świecenia, fikuśnych pasków i ładowania przez USB. Od czołówki zawsze oczekiwałem po prostu niezawodności, łatwości obsługi i mocy wystarczającej na nocne górskie szlaki. Dlatego właśnie z Rocklanda 52 LM jestem zadowolony.
Budowa
Prosta jak popularne narzędzie rolnicze. I dobrze. Jeden duży przycisk na górze obudowy i skokowo pracujący zawias. To wszystko, co trzeba obsłużyć w świetliku Rocklanda. Może jeszcze pasek – ten jest dość szeroki, elastyczny i wygodny. Czołówka waży 50 g (bez baterii) i przy odpowiedniej regulacji paska można zapomnieć, że ma się ją na sobie. Co ważne, pokrywę komory z baterii otwiera się bez problemów, co wcale nie jest regułą (z moją poprzednią czołówką zawsze toczyłem długie walki). Tutaj da się to zrobić nawet w rękawicach.
Wygląd
Może i jest prosto, ale jest też ładnie. Biała obudowa, duży zielony przycisk i zielono-niebieski pasek. Wiadomo, że wygląd sprzętu jest kwestią gustu, mi akurat Rockland do tego gustu przypadł. Wygląda inaczej niż wszystkie Petzle i Black Diamondy – jakoś tak weselej. Ale jest i minus – jest od nich sporo większa. Pomimo niskiej wagi, obudowa jest dość spora. Nie jest to duża wada, ale na pewno zaletą też nie jest. Wymiary żaróweczki to 32x43x60 mm.
Światło
Główne światło ma moc 52 lumenów, stąd nazwa czołówki. Mi to absolutnie wystarcza. Czołówki używam głównie przy biwakach lub podczas nocnych przejść w górach – tutaj Rockland sprawdzi się doskonale. Gdy o 2 w nocy wychodziliśmy do ataku szczytowego na Kazbek nie miałem poczucia, że nie widzę drogi. 52 lumeny to jednak za mało, by myśleć o nocnej wspinaczce, czy zejściach do jaskiń. W tym wypadku polecam zainwestować w mocniejszą lampkę. Ale jeśli chcecie rozbić namiot po ciemku albo wejść na Rysy na wschód słońca – Rockland spokojnie da sobie radę.
Obsługa
Pomiędzy trybami świecenia możemy przełączać się jednym przyciskiem. Prosto i bez problemów, obsługa nie stanowi problemu nawet w grubych łapawicach. Do wyboru mamy cztery tryby: światło białe max, białe przyciemnione, czerwone ciągłe, czerwone pulsujące. Nic więcej mi do szczęścia nie trzeba. Jest niestety jedno “ale” i to chyba mój najpoważniejszy zarzut do produktu Rocklanda: zbyt mała różnica między trybem max, a przyciemnionym. Różnica jest naprawdę minimalna. Moim zdaniem tryb przyciemniony powinien być jeszcze ciemniejszy, wtedy idealnie nadawałby się do czytania książek w namiocie, czy poruszania się po biwaku bez budzenia “współspaczy”.
Podsumowanie
Do całej reszty naprawdę ciężko się przyczepić. Plastikowa obudowa sprawia wrażenie solidnej. Przeszła ze mną deszcze, mrozy, śniegi i nigdy mnie nie zawiodła. Nie wyłączała się, nie zawieszała, przetrwała 20-stopniowe mrozy i wycieczkę na 5000 m.n.p.m. Dodam jeszcze, że mówimy tu o czołówce, którą można kupić już za 30 zł i możemy zamykać recenzję. Myślę, że konkluzja jest taka: potrzebujesz czołówki do wspinaczki, jaskiń, lub karkołomnych wyjść w wysokie góry? Zainwestuj w droższy sprzęt. Ale jeśli potrzebujesz prostej, taniej, a przy tym solidnej czołówki – weź Rockland 52lm pod uwagę.
Plusy:
- prosta w obsłudze
- niezawodna
- według mnie jest po prostu ładna
- tryb czerwonego światła (także pulsującego)
- lekka
Minusy:
- spora obudowa
- zbyt mała różnica między trybem max a przyciemnionym
- zbyt mała moc do ekstremalnych zastosowań
Wpis powstał przy współpracy z firmą Rockland. Czołówkę znajdziecie tutaj.