Miasteczko
Do Vianden dowlokłem się drugiego dnia około 17. Zajęło mi to dwa razy dłużej niż planowałem. Czyli wszystko w normie. Jak na przeciętnej polskiej budowie. Ilość przekleństw też podobna i nawet byłem brudny od smaru. Majster pierwsza klasa.
Moje spóźnienie nie zrobiło na Vianden najmniejszego wrażenia. Zamek nie ruszył się ani o milimetr. Do zamknięcia zostało pół godziny. Obdarzyłem grube mury krytycznym spojrzeniem i stwierdziłem, że do jutra jeszcze postoją. Ja natomiast bez obiadu nie zamierzałem wytrzymać ani chwili dłużej. Godzinę później w znacznie lepszym humorze schodziłem ze wzgórza do miasteczka. Rower i bagaże zostały w lesie, miałem tylko aparat, pusty portfel i rozbity telefon. Nic więcej normalnemu człowiekowi nie jest potrzebne do życia.
Vianden było urokliwe. Żadne inne słowo tu nie pasuje. Takich miasteczek nie wolno opisywać. Naszukasz się jak głupi, a i tak nie będziesz mógł się do niczego przyczepić. W takich miasteczkach należy siedzieć przy stoliku w kawiarni i rozmawiać o planach na weekend. Mówić, że dobra kawa, że ciastko też dobre i że trzeba podlać kwiaty przed domem.
Krótkie, ale treściwe
Tak można by określić podjazdy w Ardenach. Kiedyś wyzwaniem było zdobycie wielkiego zamku. Dzisiaj wystarczy mieć 4,5 €. Dla mnie zamkiem była każda następna wioska. Fix ma dwa biegi. Automatyczny i nożny. I na podjazdach działa tylko ten nożny.
Raz na walcu, raz pod walcem, życie polega na walce.– Lubelska Federacja Bardów
Gwarantuję: nie ma nic bardziej upokarzającego od momentu, gdy na takim podjeździe mija cię facet na Harleyu i patrzy na ciebie jak na małpkę w cyrku. Też kiedyś kupię sobie Harleya. Wtedy im pokażę.
Horyzont
Wiecie, wycierpiałem te pierwsze dni. Wymęczyłem się. A potem wyjechałem na tę drogę. Piękną, okrytą drzewami, prostą i przyjazną. Pomyślałem sobie, że teraz już będzie łatwo. Dziwicie mi się? Przecież takie drogi powinny prowadzić gdzieś, gdzie jest łatwo. Ta akurat prowadziła do Belgii. Horyzont przerywały wieże Bastonii.