Nie pamiętam, żeby Kolosy miały tak piękny finał. Tak emocjonujący, trudny, wzruszający, a jednocześnie skłaniający do przemyśleń. Mi zostało po nim jedno bardzo uniwersalne pytanie: czy w dzisiejszym świecie jest w ogóle miejsce na emocje?
Kilka dni temu zakończyły się Kolosy – największy festiwal podróżniczy w Polsce (a może i w Europie). Co roku wygląda to mniej więcej tak samo. Przez trzy dni gdyńską Arenę przechodzi około 10 tysięcy ludzi. Przed halą w sobotę ustawia się długa kolejka. Ludzie po kilka godzin stoją w deszczu i czekają, by zobaczyć opowieści i zdjęcia z podróży we wszystkie zakątki świata. Po drugiej stronie tego wydarzenia jest prawie cała polska branża podróżnicza – ponad 200 prelegentów, każdy z własną wyprawą, książką, projektem. W tym tekście nie ma miejsca na zachwyty nad prelekcjami, ale napiszę tylko jedno. Najczęściej wśród 4000 krzesełek w Arenie trudno znaleźć wolne miejsce.
Kolosy, poza skalą, mają jeszcze jedną charakterystyczną cechę. Przyznają nagrody. Nie za najlepszą prezentację (to zdarza się na kilku innych festiwalach), tylko za samą podróż. I choć określenie “podróżnicze Oskary” jest kiczowate, do bólu wyświechtane i mało adekwatne, to można zrozumieć skąd się wzięło. Bo przecież jest na koniec gala, są nominacje, są statuetki. Kiedyś myślałem, że to stąd bierze się olbrzymie zainteresowanie Kolosami. Myliłem się. Wystarczy przejść się na ceremonię wręczenia Kolosów, by przekonać się, że publiczności nagrody nie obchodzą. Większość osób opuszcza Arenę po ostatniej prelekcji. Zostają głównie media, prelegenci, Kapituła. Finałowa, zrealizowana z rozmachem gala zazwyczaj odbywa się w opustoszałej sali. Dramatyczne werble zapowiadające werdykty brzmią w takim otoczeniu nieco sztucznie, a cała gala – co tu dużo mówić – bywa po prostu nudna.
Kolosy piękne jak nigdy
A jednak w tym roku było inaczej. Ludzi na sali dalej było mniej niż podczas prelekcji, ale tym, którzy wyszli, śmiało mogę powiedzieć – żałujcie. Bo w tym roku finał Kolosów był piękny jak nigdy (ten niedzielny, bo na sobotnim rozdaniu części kategorii nie byłem). Emocjonujący i pełen wzruszeń. Były owacje na stojąco, była niepewność przy werdyktach, były nawet i łzy. I nawet jakoś ten pseudohollywoodzki rozmach jakoś nie przeszkadzał, w pewnym momencie zrobiło się prawie jak w domu. I nawet z werbli (na całe szczęście) zrezygnowano.
Uważam, że skoro godzimy się na emocje łatwe i chwytające za serce, to powinniśmy też akceptować emocje trudne.
Ale ja nie o werblach chciałem, ani o statuetkach. Chciałem wam opisać jeden moment finału tegorocznych Kolosów. Dla mnie to historia dużo bardziej uniwersalna niż zwykłe sprawozdanie z festiwalu. Tym momentem jest wręczenie Kolosa w kategorii “Wyczyn”.
Nagrodę i statuetkę dostali Michał Woroch i Maciej Kamiński. Za przejazd przez obie Ameryki. Za tysiące kilometrów, za pokonanie wielkich trudności, za ogromny wyczyn. Za podróż, która wymagała miesięcy przygotowań, planowania, która od początku wydawała się nierealna. I wreszcie za piękne opowiedzenie tego przed kolosową publicznością.
Wyróżnienie odebrał Mateusz Waligóra. Za samotne przejście mongolskiej pustyni Gobi. Za tysiące kilometrów, za pokonanie wielkich trudności, za ogromny wyczyn. Za podróż, która wymagała miesięcy przygotowań, planowania, która od początku wydawała się nierealna. I wreszcie za piękne opowiedzenie tego przed kolosową publicznością.
Specjalnie używam tych samych słów w opisie. Nie chcę wartościować ani jednego, ani drugiego wyczynu, oceniać decyzji Kapituły. Obydwie wyprawy uważam za niesamowite. Za świetnie przygotowane, mądrze przeprowadzone. Gdyby to ode mnie zależało, przyznałbym pewnie dwie statuetki. Michałowi, Maciejowi, Mateuszowi po prostu gratuluję.
Gdy Mateusz Waligóra odbierał wyróżnienie, podszedł do mikrofonu i powiedział tylko jedno słowo – “dziękuję”. Nie było żadnej przemowy i gładkich słówek. Potem stanął wraz z innymi nagrodzonymi na scenie. Ręce złożone na piersi, pochylona głowa. Ze sceny zszedł tak szybko, jak mógł. Tłumacząc na ludzki – było mu cholernie przykro. W rozmowach po gali usłyszałem, że Mateusz zachował się “nieelegancko”, że “nie umie przegrywać”. Padło nawet słowo “bucowato”.
Dziękuję
Ja się z takimi określeniami nie zgadzam. Zaskakują mnie. Mateusz przecież nie był zły, nie zaczął krytykować, ani podważać decyzji Kapituły. Ani teraz, ani po Kolosach. Przeciwnie – powiedział chyba najbardziej rozsądną i ludzką rzecz, jaką mógł, odbierając dowolne wyróżnienie. “Dziękuję”. Gdzie tu “bucowatość”? W tym, że było mu smutno, że był zawiedziony? Wyobraźcie sobie, że wkładacie w projekt kilkanaście miesięcy pracy. Mnóstwo pieniędzy, wysiłku, czasu. Idziecie 2000 kilometrów samotnie przez pustynię. Pokaz przygotowujecie do perfekcji, tak że kolosowa publiczność ogląda go z niekłamanym zachwytem. Robicie coś absolutnie wyjątkowego, a potem wymyka wam się szansa na docenienie tego. Jeśli to nie jest miejsce na okazywanie smutku, to naprawdę nie wiem, co nim jest.
Cytując samego Mateusza: – Bardzo chciałem dostać tę nagrodę, choć tak naprawdę nie wiem do końca dlaczego. Wielu traktuje ją jako swoiste ‘potwierdzenie kwalifikacji’, ale to przecież nie jest prawdą. Dla mnie byłoby to po prostu zamknięcie jakiegoś rozdziału. Gdy po ogłoszeniu nominacji zdałem sobie sprawę z tego, że jej nie dostanę było mi przykro. Tak po ludzku.
Z podsumowania Kolosów przeszedłem do refleksji nad współczesnym światem, ale niech będzie. Zadaję więc pytanie i ciekaw jestem Waszego zdania. Czy naprawdę żyjemy w świecie, gdzie okazywanie emocji stało się nieeleganckie? Passé? Czy naprawdę oczekujemy, że człowiek przegrywający coś, na czym mu bardzo zależało będzie uśmiechnięty od ucha do ucha? Że będzie sypał żarcikami podczas krótkiej przemowy? Bo tak wypada, bo tego wymaga konwencja?
Ja w tej reakcji nie widziałem nic złego. Wręcz przeciwnie – bardzo ją doceniłem. Była prawdziwa. Dużo bardziej zapadła mi w pamięć niż suche przemowy o tym, że “dziękujemy, doceniamy i że nagrody nie mają znaczenia”. Nagrody mają znaczenie – inaczej nikt by się do nich nie zgłaszał. Stworzyliśmy je w jakimś celu. A skoro już rozdajemy nagrody to powinniśmy zaakceptować nie tylko radość wygranych, ale też smutek tych, którym się nie udało. Uważam, że skoro godzimy się na emocje łatwe i chwytające za serce, to powinniśmy też akceptować emocje trudne.
Bo to między innymi dzięki nim mieliśmy najpiękniejszy finał Kolosów od lat.
Wszystkim laureatom i wyróżnionym – chapeau bas!
Pełne wyniki Kolosów znajdziecie tutaj. Tymczasem, ciekawy jestem Waszego zdania. Podyskutujmy.
15 comments
Zapomniał Mateusz jak kogoś skrytykował co sam całkowicie za swoje środki ( bez sponsorów, promotorów) robi od kilku lat ekstremalne wyprawy . Niestety próbował wyjaśnić czemu nie dali nominacji do wyczyn roku . Mateusz rok po tym stał się ich ofiarą . Mateuszu Waliguro popatrz poczytaj kto z zasiadających w kapitule sędziowskiej często jest promotorem i także sponsorem tych co dostają wyczyn roku . Przypadek ?? Znasz takiego zapewne Piotra Ch. Chmielnickiego on stał i nie tylko za Worochem także za Andersem za Dobą…. Zrobiłeś tę pustynię ale słabsze miałeś plecy. I zapamiętaj ten co pleców nie miał wogóle nie dopuszczają straty są wpisane w finisz finał = zyski
Pozdrawiam hehe
Wydaje mi się że nie każdy zgłasza się na kolosy żeby dostać nagrodę. Paru prelegentów znam i większość z nich chciała opowiedzieć o swojej podróży, a nie zdobyć statuetkę. Mateusz podróże i prezentacje szykuje tylko po to by się sprzedać (takie mam odczucia). Na niemal każdym zdjęciu na pierwszym planie ma logo sponsora. Wyostrzone, krzyczące z ekranu. Prezentacje ma wyreżyserowane od A do Z, mają robić wrażenie, ale niekoniecznie opowiadać o rzeczywistości (znów – moje odczucia). Michał Woroch jest dla mnie autentyczny. Owszem, ma rzeszę sponsorów, ale z jego opowieści wyniosłam obraz rzeczywistości. W zasadzie nie za wiele pamiętam o samej podróży, raczej o trudnościach. Dla mnie podróż wheelchairtrip zasługuje na miano wyczynu roku (albo i dłuższego czasu!). Pasja, poświęcenie, autentyczność i przygoda nie dla pieniędzy (a na pewno nie na pierwszym miejscu w tym celu), ale dla samej podróży. U Mateusza mam wrażenie że był to wyjazd w celu wybranym ‘bo to się sprzeda’.
A to nie jest trochę tak, że te kolejne festiwale i nagrody to zmagania nie podróżników ale ich wysiłków marketingowych? Nie umniejszajac zupełnie podróżom i ludziom którzy je odbyli czy ma koniec dnia wielki świat i publiczność nie chce zobaczyć seksownej success story? Nie wiem. Po prostu pytam I ciekaw jestem waszego zdania …
Nie wyróżniono w tym roku nikogo kto nie odznaczał się medialnie na przestrzeni ubiegłych lat, wiec jest trochę prawdy w tej seksownej success story. Ale nie znaczy to, ze wszystkie prezentowane wyprawy stały pod szyldem sponsorów i wysiłków marketingowych. Pojawili się przecież ludzie niszowi z równie ogromną pasją. Przede wszystkim z pasją.
Co rozumiesz przez wysiłki marketingowe? Przygotowanie pokazu i opowieści? Może głupio, ale jednak wierzę, że ludzie przychodzą na festiwale głównie po mądre i ciekawe opowieści ze świata.
Myślę, że same nominacje do KOLOSÓW są już „wystarczającą nagrodą”, cała reszta, czyli prezentacje podróży powinna pozostać bez oceny. Tam już przybyły same KOLOSY. Dla widza uczestniczenie w tych podróżach, to niesamowita uczta i inspiracja. Prawdziwi podróżnicy kochają podróże, nie statuetki…, tak myślę…
Tylko że statuetki ogromnie zwiększają możliwości tych, którzy je dostają. Dostając Kolosa dostaje się też zainteresowanie mediów, zaproszenia i możliwości realizowania ambitniejszych, fajniejszych projektów.
Nie jestem tak do końca „z branży” podróżniczej – choć swoje widziałem – ale mi się sama konwencja rywalizacji i przyznawania nagród za podróże zupełnie nie podoba. Byłem 2 razy na Włóczykiju, gdzie nagród nie ma, więc nie ma też miejsca na uczucie wygranej / przegranej, tylko na swobodną wymianę pięknych doświadczeń.
Mi też nie podobałoby się, gdyby wszystkie festiwale podróżnicze wyglądały tak, jak Kolosy. Na Włóczykiju byłem w tym roku na całości festiwalu i mam piękne wspomnienia z panujacej tam atmosfery. Ale może i taka impreza jak Kolosy jest potrzebna – podróżnikom, mediom, widzom?
Może należy zadać pytanie czy nagrody za podróże nie wypaczaja idei podróży? I w którym miejscu w ciągłym pędzie występów od festiwalu do festiwalu dochodzimy do etapu organizowania podróży pod festiwale?
Wierzę (a przynajmniej chciałbym wierzyć), że o tego etapu nigdy nie dojdziemy. Oczywiście, nagrody i zaszczyt są gdzieś z tyłu głowy, ale naprawdę nie sądzę, żeby ktoś szedł Gobi tylko po statuetkę. To jest po prostu zbyt duży wysiłek.
A jeszcze z drugiej strony – festiwale dają podróżnikom możliwość zarabiania na swoich podróżach. Może to zabrzmi brutalnie, ale bez tych finansów część bardzo ambitnych, pięknych projektów nie doszłaby do skutku. Taki projekt jak Mateusza Waligóry, czy podróż Michała i Macieja to wielkie obciążenie finansowe.
Idea oceniania podróży jest z założenia ideą bardzo subiektywną. Ale analizując przykładowe podróże ‘na papierze’ a nie ‘po prezentacji’ ciężko uznać za fair, że wyprawa Dominika do Kongo nie została doceniona w porównaniu do wycieczki ojca i córki do pobliskiej Bułgarii. Kongo jest cholernie wymagającym kierunkiem, nie wspominając już o stylu podróży Dominika (packraft, przedzieranie się przez dżunglę, obycie z lokalnymi społecznościami). Wiedzę i doświadczenie do takiej wyprawy zdobywa się przecież latami.
‘Kolosy, poza skalą, mają jeszcze jedną charakterystyczną cechę. Przyznają nagrody. Nie za najlepszą prezentację (to zdarza się na kilku innych festiwalach), tylko za samą podróż.’ Bzdura.
Dlaczego?
Bardzo trafne spostrzeżenia. Widać jak bardzo przywykliśmy do wartościowania emocji i dzielenia ich na dobre i złe, tymczasem wszystkie są potrzebne, chociażby po to, by docenić to co mamy. Żyjemy w czasach “terroru szczęścia”, gdzie nie wypada okazywać słabości i nie uśmiechać się…