Druga część mojego osobistego przewodnika po południowej Islandii. Tym razem przejedziemy się drogą numer 1.
Pierwszą część znajdziecie tutaj.
Jökulsárlón
Dalej na wschód już nie zajechaliśmy. Tu robi się zimowo, prawie polarnie. Pojęcia takie jak “lodowiec”, “zamieć” i “góra lodowa” zaczynają współgrać z rzeczywistością. Ale mimo to warto. Warto zobaczyć jezioro u stóp lodowca Vatnajökull. Warto zobaczyć jak prąd powoli spycha białe góry w stronę oceanu.
Czarne plaże Vik
Skały wulkaniczne starte na drobny, delikatny piasek. Na malutkie ziarenka. Stopa zapada się miękko, przyjemnie. Jak nad Bałtykiem. I nawet pisać patykiem można, tylko że na czarno. I kaczki puszczać też można. Bierzesz okrąglutki, płaski, wygładzony przez wodę kawałek lawy i rzucasz nad taflą oceanu. Odbija się, wiruje i wpada. Tu gdzie stoisz lawa, wulkany, skały. 3 metry dalej woda, fale i zimno. Przejście graniczne między wodą, a ogniem. Tylko paszportów nie sprawdzają i nawet kaczki nie muszą wizy wyrabiać.
Skalne klify Dyrhólaey
Krzyk ptaków, ośnieżone klify, latarnia morska. I spojrzenie. Najpierw w dal, na horyzont. Potem bliżej na sterczące z oceanu skały. Czarne, posępne, odcinające się od rozzłoconej słońcem wody. Potem jeszcze bliżej na łuk skalny, pod którym ktoś podobno przeleciał samolotem. Takie spojrzenie może trwać długo. Parę minut nawet. I krzyk ptaków. Szkoda, że maskonurów nie ma.
Wodospad Skogafoss
Na Islandii jest 10 tysięcy wodospadów. Podobno. Wszystkie są piękne, a Skogafoss się w tym aspekcie nie wyróżnia.
Wrak samolotu
1973 rok. 5 kilometrów na wschód od Skogafoss amerykański samolot wojskowy Douglas DC-3 schodzi do awaryjnego lądowania na islandzkiej plaży. Zalodziło kadłub, dalej nie poleci. Ziemia coraz bliżej.
2017 rok. Nikt wtedy nie zginął. Chyba, że umierać mogą też maszyny. Samolot na plaży został, bo i gdzie miałby stamtąd pójść. Dziś jest atrakcją turystyczną, lokalną ciekawostką.
Parkujesz samochód przy drodze i idziesz w stronę morza. Do brzegu jest jakieś 500 metrów. Niestety po 30 minutach brzeg dalej jest 500 metrów od ciebie. Brak punktów odniesienia, ta totalna asceza krajobrazu powoduje, że oczy się gubią, a mózg fatalnie interpretuje to, co widzi. Gdzieś przy konwersji islandzkiej pustki na kilometry następuje krytyczny błąd systemu. A wracać trzeba pod wiatr.
Tutaj wskazówki jak znaleźć wrak. Przygotujcie się na długi spacer. Wydaje się krótko, ale idzie się 4 kilometry w jedną stronę.
Seljalandsfoss
Wodospad wyjątkowy. Czymś musi się różnić, skoro tylu turystów przyciąga. Różnie się tym, że można go obejść dookoła suchą stopą, popatrzeć na pióropusz wody z zupełnie innej perspektywy, na chwilę znaleźć się po drugiej stronie lustra.
Gorące Źródła Seljavallalaug
Fantastyczne miejsce, które na sporą część podróży stało się naszym domem. Nie bez powodu tak właśnie zaznaczyłem je na mapie. Myślę, że ten zakątek zasługuje na osobny wpis, który już niedługo powstanie. A na pewno zasługuje na to, by go odwiedzić. By skręcić w drogę numer 242, by podążyć za drogowskazem na Raufarfell. By pojechać kawałek prosto, zostawić samochód i pójść w głąb doliny.
W betonowej przebieralni zrzucasz plecak i grube, zimowe kurtki. Z dna plecaka wyszarpujesz strój kąpielowy. A potem biegiem, biegusiem do wody, bo zimno przecież. A woda ciepła, zwłaszcza w rogu, tam przy rurze. Stamtąd się prawie wrzątek leje. Pływasz, dokazujesz, nurkujesz. A dookoła zamieć i ośnieżone szczyty. I wiatr, i zimno, i żywioł. Wynurzasz głowę. I nie możesz przestać się uśmiechać.
Podsumowanie i mapa
To nie jedyne miejsca warte odwiedzenia. Może nawet nie najlepsze. Ot, taki subiektywny wybór. Na mapce kolorem brązowym zaznaczyłem jeszcze kilka miejsc, których nie odwiedziliśmy i tego żałujemy. Są to:
- krater wulkaniczny Kerið
- gorące źródła niedaleko Hveragerdi
- Park Narodowy Skaftatell, gdzie można zmienić teren na zdecydowanie lodowcowy
- archipelag Wysp Ludzi Zachodu
Gdybyście kiedyś odwiedzili, dajcie znać, czy warto.